Jestem kobietą w budowie
Wydawało mi się że jestem świetnie przygotowana do roli żony. Przerobiłam kilka podręczników z serii jak być dobrą żoną. Razem z wtedy-jeszcze Narzeczonym odpowiedzieliśmy na 1000 pytań, które warto zadać sobie przed ślubem i dużo rozmawialiśmy. Jednak jak to zwykle bywa, rzeczywistość okazała się być odbiegająca od wyobrażeń. Nie, nie znaczy to że rozczarowałam się małżeństwem, czy moim Mężem. Znaczy to, że musiałam wyrosnąć z naiwności, żeby zobaczyć swoje słabości, przez które cierpi nasze małżeństwo.
Kiedy się poznaliśmy, miałam 17 lat. Wydawało mi się, że jestem nad wyraz dojrzała, bo spotykam się 5 lat starszym chłopakiem i potrafię prowadzić dom (w tamtym czasie moja Mama była w ciąży z moim bratem i musiała dużo leżeć, stąd też istotnie spadło na mnie dość dużo obowiązków). Kiedy miałam 20 lat wyprowadziłam się z domu. Zamieszkałam w domu studenckim, kilka pokoi od Ukochanego. W końcu mieliśmy więcej czasu dla siebie, zaczęłam więcej pracować i sama na siebie zarabiać. Oczywiście wydawało mi się że jestem już bardzo dorosła i odpowiedzialna, i zachodziłam w głowę, czemu Mój Ukochany twierdzi, że jestem nie gotowa na małżeństwo. Kiedy miałam 22 lata, wyszłam za mąż. Wchodziłam w nie z przekonaniem, że jestem gotowa, ukształtowana i teraz będzie już tylko łatwiej. Dziś mam prawie 24 lata i w końcu „wiem, że nic nie wiem”
Im bardziej zastanawiam się nad rolą kobiety, tym bardziej nie rozumiem co powinnam robić. Widzę mnóstwo moich wad, zrozumiałam że w większości przypadków wina leży po mojej stronie. Zauważyłam rzeczy, których udawałam, że nie widzę przed ślubem. I tak naprawdę zrozumiałam, że okłamywałam siebie, mówiąc że te czy inne sprawy nie będą dla mnie problemem. Nie żałuję, że wyszłam za mąż wcześnie, choć z perspektywy czasu widzę, że nie byłam gotowa. Ostatnie półtora roku było pełne zaskoczeń – sobą samą i moimi reakcjami na różne wydarzenia.
Mój mąż jest bardzo wyrozumiały. Ze spokojem patrzy jak uczę się życia i w wiele rzeczy mi tłumaczy. Jest dla mnie coachem i przewodnikiem, pomaga mi poukładać różne rzeczy w głowie. Pewnie mogłabym tak żyć sobie dalej, ucząc się powoli kochać siebie i rozwijając się w swoim tempie. I byłoby to w porządku, gdyby mnie fakt, że powoli zaczęliśmy się zastanawiać, że może za jakiś czas moglibyśmy postarać się o dziecko. I ja wiem, i mój Ukochany wie, że obecnie nie jestem gotowa żeby ono we mnie zamieszkało. Kiedyś bym się tym nie przejęła, i pewnie przeżyłabym największe zaskoczenie w historii, ale teraz już wiem, że do bycia Mamą, trzeba się duchowo przygotować. Wiem, że mam siłę żeby się zmienić, wiem że Bóg powie, tak jak w dzisiejszej Ewangelii „Chcę, bądź uzdrowiona”, ale wiem też, że to nie stanie się bez wysiłku z mojej strony.
Dlatego jestem kobietą w budowie. Mam już szkic, mam wstępny plan i wiem że długa droga przede mną. Założyłam tego bloga, żeby motywować siebie do zmiany. Żeby pisać o rzeczach, o których nie było wcześniej napisane. Założyłam go, żeby potem móc przeczytać i przypomnieć sobie drogę, którą przeszłam. Może z czasem, jak Bóg da i siły pozwolą, pięknie się on rozwinie, i także dla innych kobiet będzie pomocą i inspiracją. Jestem kobietą w budowie, dlatego, że małżeńskie życie mnie zaskoczyło i pozwoliło mi dostrzec płaszczyzny, na których powinnam się rozwijać.
Tekst powstał w ramach kampanii internetowej organizowanej przez Mocem z okazji Międzynarodowego Tygodnia Małżeństwa 7 – 14 lutego. Więcej publikacji znajdziecie na stronie wydarzenia Tydzień Małżeństwa w internecie.